O bakcylu kolekcjonowania albumów
Korzystając z życzliwości Tomasza i łączącej nas przyjaźni zamieszczam, będąc pod jego przemożnym wpływem kolekcjonerstwa, moją krótką historię budowy własnej – o wiele skromniejszej – kolekcji albumów i książek. Ten wpis powstał w nawiązaniu do wcześniejszego wpisu Tomasza pt. „Syndrom Stendhala…”
Myślałem, że nic nie pobije pierwszego wrażenia, jakie odczuwasz wchodząc pierwszy raz na teren posesji Tomasza – otoczona starodrzewiem i cudownie zadbanym, rozległym ogrodem szlachetna bryła kurortowej willi zapiera dech w piersiach. Jest też obietnicą czegoś niezwykłego. Czegoś, co z pewnością skrywa za swoimi drzwiami, a czego nie można się doczekać stając na progu tego magicznego domu.
Jednak dopiero, gdy po raz drugi miałem możliwość zawitać do Tomasza, ujrzałem tę najważniejszą, prawdziwie niezwykłą rzecz – bibliotekę gigant, wypełniającą dwie ściany przestronnego gabinetu. Pełną albumów i książek o fotografii.
Ja – szczęściarz – spędziłem tam wiele godzin, przeglądając, czytając, z namaszczeniem przewracając kolejne karty, słuchając opowieści Tomasza o autorach zdjęć, okolicznościach ich wykonania. I szczerze mówiąc – nie trwało długo, zanim sam zacząłem kolekcjonować ciekawe, zupełnie nowe, ale też dawno wydane i później niewznawiane wolumeny.
Jasne, już wcześniej miałem co nieco w domowych zbiorach. Coś z klasyki – Koudelka, McCurry, Parr, Salgado, zbiorowe publikacje wydawnictwa Magnum, te klimaty. Ale to jednak nie to samo, takie przynajmniej odniosłem wrażenie, zacząłem więc szperać w ciekawostkach. Pierwszą sugestię dostałem od Tomasza: „Jest taka niezwykła rzecz – Cristina García Rodero i jej España Oculta”. Zaprawdę, powiadam Wam – to istny unikat, opowiadający o duchowości i religijności Hiszpanów przed kilkudziesięcioma laty. Dosłownie każda jedna fotografia to przeżycie samo w sobie.
Wtedy już wiedziałem – to jest dobry kierunek, to właśnie ten pożyteczny sport – wyszukiwanie rzeczy niezwykłych. I tak pojawił się Roger Ballen, D’Agata (rany, trzeba mieć nerwy do jego ostatniej publikacji!), PJ Harvey, Lorenzo Castore i kolejni. Nadszedł też wkrótce kolejny etap – wyszukiwanie wydawnictw wyjątkowych – nietypowo zdefiniowanych publikacji o fotografii. W ten sposób natrafiłem na The Last Testament norweskiego dziennikarza Jonasa Bendiksena. To fotograficzna opowieść o siedmiu mężczyznach żyjących w różnych zakątkach świata. Każdy z nich twierdzi, że jest drugim wcieleniem Jezusa Chrystusa. Opasłe tomisko z zewnątrz do złudzenia przypomina starodawną wersję któregoś z Testamentów. Sprawa naprawdę unikatowa.
Ciekawostka zupełnie innego gatunku, która oczarowała mnie podczas mych książkowych poszukiwań, to A Criminal Investigation, nieżyjącego już japońskiego fotografa Watabe Yukichi. Artysta podąża śladami zespołu policyjnych detektywów, którzy usiłują rozwikłać zagadkę morderstwa. Niesamowicie mroczne, choć jednocześnie pięknie wprowadzające nas w świat policyjnych akt i przebiegu śledztwa. Po prostu – odczuwamy, jakbyśmy to my sami uczestniczyli w sprawie sprzed kilkudziesięciu lat. Do tego osobliwa, niezwykła estetyka samego wydawnictwa (to samo dotyczy Testamentu Bendiksena), która wyróżnia tę pozycję spośród zwykłych albumów.
I na koniec parę słów o zupełnie odrębnej kategorii w mojej kolekcji. Zapoczątkował ją szczególny album autorstwa Tomasza – Everything Can Be Anything. To wydanie kolekcjonerskie jego prac z ostatnich 2 lat, niedostępne na rynku otwartym, sygnowane podpisem autora, niskonakładowe, unikatowe. Prawdziwa perełka. Warto mieć w kolekcji wydawnictwa niedostępne w ofercie powszechnej. Ot, taki niewielki snobizm.
Co dalej? Jak będzie wyglądać moja kolekcja za rok? Za dwa? Nie da się oczywiście przewidzieć zbyt wiele, oprócz jednego – będzie się stale powiększać. I z całą pewnością musi do niej dołączyć jeszcze jedna wymarzona perełka sprzed lat – Half Life Michaela Ackermana.
Gorąco polecam tę zacną kolekcjonerską zabawę!
Jerzy Bucki
Photo enthusiast